blog Andrzej Nowakowski

Kategoria: Bez kategorii (Page 7 of 14)

Metropolia warszawska? Mam lepszy pomysł…

Dopadł” mnie trochę żartobliwy nastrój, kiedy politycy PiS wyraźnie zaczęli wycofywać się z projektu powołania do życia metropolii warszawskiej. Jaka szkoda. Gotów byłem popierać ten pomysł, pod pewnym warunkiem jednak.

Nie musimy mieć kompleksów związanych z połączeniem ze stolicą. W końcu starsi płocczanie mówili kiedyś, że „Warszawa to takie miasto, które leży… pod Płockiem”. Dlatego nowy ustrój metropolii jest dla mnie oczywisty – to Warszawę byśmy przyłączyli do Płocka.

Przyłączenie metropolii warszawskiej byłoby korzystne dla naszego miasta, ponieważ… w końcu PKN „wróciłby” do Płocka. Orlen Warsaw Marathon – czyli Narodowe Święto Biegania – odbywałby się w Płocku. Verva Street Racing również mielibyśmy w naszym mieście.

I Sejm RP znów zbierałby się w Płocku. Historyczna sala sejmowa naszego ratusza nie jest w sumie dużo mniejsza od sali …kolumnowej. Najwyżej nie wszyscy posłowie by się zmieścili, ale przecież nie byłby to w historii tej instytucji pierwszy przypadek. Oby tylko znów nie był to ostatni sejm polski, bo patrząc na to, co dzieje się w parlamencie, można się tego obawiać.

tablica Sejmowa

No i najważniejsze: zarząd Orlenu odbywałby się w Płocku i jako płocczanie bylibyśmy dumni, że mamy w Płocku dwa najważniejsze biurowce PKN-u w mieście. No i mielibyśmy u siebie dwie drużyny Lotto Ekstraklasy, i moglibyśmy organizować „Derby Aglomeracji”.

Cztery lotniska byśmy mieli i w końcu byłby w Płocku tramwaj.

Tylko nazwę stacji metra „Płocka” na Woli (która ma powstać) trzeba by zmienić.

Żarty, żartami, ale myślę, że taka koncepcja jest brana pod uwagę. Bo dlaczego tak cicho zrobiło się o podziale Mazowsza i powołaniu nowego województwa ze stolicą w Płocku?

Adaptacja przedszkola to gruntowna przebudowa

Dobro dzieci zawsze leżało mi na sercu, dlatego mamy dobrą i wciąż rozwijaną bazę oświatową. Nie tylko mamy miejsca dla wszystkich przedszkolaków, mamy nowoczesne placówki. Zostały nam jedynie dwa przedszkola w budynkach wykonanych w tzw. systemie ciechanowskim. Muszę i chcę to zmienić.

Jednak obecnie musimy też – jako samorząd – ponosić skutki reformy oświatowej. Stanęliśmy przed dylematem, jak zagospodarować na nowo budynki placówek oświatowych, by żaden nie stał pusty. Mamy pomysł, jak wykorzystać te obiekty, aby służyły jak najlepiej naszym dzieciom.

Pomysł jest więc taki, by Szkołę Podstawową przy ul. Kossobudzkiego podzielić na dwie części: jedną dla przedszkolaków z MP 17, drugą – dla dzieci klas 1-3. Starsi uczniowie z tej podstawówki uczyliby się w pobliskim budynku po Gimnazjum nr 5 przy sąsiedniej ul. Królowej Jadwigi.

Oczywiście „nowe” przedszkole nr 17 byłoby całkowicie nowe. Zaadaptowanie pomieszczeń współczesnej szkoły dla młodszych dzieci to nie odmalowanie ścian, ale gruntowna i całkowita przebudowa.Świetnym przykładem jak można zmienić funkcję budynku jest Centrum Aktywności Seniora przy ul. Otolińskiej. Z miejsca, w którym był sklep przyfabryczny Levi’sa zrobiliśmy nowoczesną placówkę, w której seniorzy mogą spędzać czas na interesujących zajęciach, czy skorzystać z opieki. Ze sklepu właściwie zostały tylko ściany. Podobnie gruntownie wyremontowaliśmy w ubiegłym roku Miejskie Przedszkole nr 15 „Pod Aniołami”. Placówka ta, otrzyma w tym roku jeszcze plac zabaw.

Dlatego przeprowadzka MP 17 do budynku szkoły to – powtórzę to raz jeszcze – oznacza właściwe zbudowanie nowej placówki.

Rozwiązanie takie ma wiele zalet:

po pierwsze – zabieramy dzieci ze starego budynku do nowej placówki,

po drugie – nowa placówka jest położona w bezpośrednim sąsiedztwie starej,

po trzecie – takie rozwiązanie w mniejszym stopniu obciąży budżet miasta, a zaoszczędzone środki możemy zainwestować w osiedle lub dodatkową infrastrukturę dla dzieci właśnie

kolejną zaletą jest fakt, że przedszkolaki będą przyzwyczajać się do sąsiedztwa szkoły, do której pewnie wielu z nich zacznie z czasem uczęszczać,

jest jeszcze jedna dobra strona takiej decyzji. Teren po przedszkolu możemy „oddać” osiedlu – zaadaptować go na parking i rekreacyjny teren zielny. Miejsca parkingowe to jedna z największych potrzeb osiedla Łukasiewicza. Parkingi w tej części Płocka są kwestią bezpieczeństwa – zastawione samochodami osiedlowe ulice mogą być problemem np. dla straży pożarnej, czy karetki pogotowia. Słowem: takie rozwiązanie będzie inwestycją w całe osiedle.

Kadencyjność prezydenta = stagnacja i chaos

Kilka dni temu wypowiedź jednego z szeregowych posłów PiS, w sprawie ograniczenia możliwości sprawowania funkcji wójta, burmistrza, prezydenta do dwóch kadencji wywołała falę komentarzy i opinii.

Jednoznacznie w tej kwestii wypowiedział się Związek Miast Polskich, na którego zlecenie powstała ekspertyza jasno określająca, że takie zmiany byłyby niekonstytucyjne i ograniczałyby prawa obywatelskie w tym bierne prawo wyborcze.

Ograniczenie możliwości wyboru tylko na dwie kadencje jest również uderzeniem w demokrację. Moi zdaniem to mieszkańcy – wyborcy – sami najlepiej są w stanie ocenić, czy ktoś jest na tyle dobrym wójtem, burmistrzem, czy prezydentem, by zasługiwać na kolejny wybór. Każdy z samorządowców, stając do wyborów, staje do egzaminu i rozliczenia za pracę. W dniu elekcji wyborcy są naszymi sędziami i egzaminatorami. Dlaczego odbierać im to prawo? Albo uznajemy więc, że naród – tak często przywoływany suweren – jest w stanie dokonać właściwej oceny i wyboru, albo zgodzimy się na ograniczenie tego prawa. Uważam, że to zły pomysł. Decyzja powinna zostać rękach mieszkańców. Ludzie potrafią korzystać ze swoich praw wyborczych – pokazują to zarówno przykłady miast, w których prezydenci rządzą od wielu kadencji (Gdynia, Gdańsk, Rzeszów, Kraków), jak i tych, gdzie nastąpiła zmiana (Płock, Poznań, Lublin, Łódź, Radom, Włocławek i wiele, wiele innych).

Tego rodzaju populistyczne pomysły są oderwane od rzeczywistości. Bo przecież zarządzanie samorządem, to kierowanie bardzo skomplikowanym mechanizmem. Obecnie – przy trwającej cztery lata kadencji – każdy nowy wójt, burmistrz, czy prezydent przez pierwszy rok urzędowania sprawdza, co zostawił poprzednik i w dużej mierze realizuje pomysły, które on zostawił. Realizuje przecież budżet przygotowany przez poprzednika. Koryguje go, ale nie zmienia od podstaw. Dopiero w kolejnym roku pracy tworzy swój budżet, wprowadza do niego własne pomysły i zaczyna planować rozwój miasta według własnej wizji. Trzeci rok jest już realizacją tego planu, bo w czwartym czekają go wybory i ocena wyborców. Dlatego dwie kadencje są właściwie minimalnym czasem, by móc pokazać, co się potrafi. Minimalnym, ale nie jedynym możliwym. Wielu projektów nie można zrealizować w ciągu czterech czy nawet ośmiu lat, zwłaszcza, gdy trzeba przygotować je od podstaw i zdobyć na ich realizacje finansowanie.

Propozycja wprowadzenia tylko dwóch kadencji – wypowiedziana przez prezesa PiS – oznacza, że samorządy przestaną się rozwijać w przemyślany, długofalowy sposób.

Nikt nie będzie tworzył dalekosiężnych planów rozwoju miast, bo nie będzie miał do tego motywacji. Wszystkie ośrodki w Polsce zaczną rozwijać się w sposób przypadkowy, doraźny i prawdopodobnie chaotyczny – głównie na potrzeby najbliższych wyborów.

To najprostsze pytanie: w jakim celu kreślić wizję np. Płocka za 12 lat, skoro – z mocy ustawy – realizować będzie ją już ktoś inny? A pierwszymi krokami następcy najczęściej będzie zmiana tej wizji i realizacja swojego programu wyborczego.

Podsumowując – pomysł wprowadzenia możliwości wyboru prezydenta, burmistrza i wójta tylko na dwie kadencje jest niekonstytucyjny, zaprzecza idei demokracji oraz jest psuciem samorządu – instytucji, którą Polska budowała przez lata i która doskonale dziś się sprawdza.

Nadchodzi czas dużych zmian

Rok 2017 będzie niezwykłym czasem dla Płocka. Czekają nas przedsięwzięcia, które całkowicie zmienią miasto.

Największą i najważniejszą inwestycją będzie budowa drugiego i trzeciego odcinka obwodnicy. „Trasa północno-zachodnia”, bo tak się ona w dokumentach nazywa, już powstaje. Prace przy drugim odcinku trwają, lada dzień ogłosimy przetarg na wybór wykonawcy trzeciego odcinka – tego, który połączy ul. Bielską z ul. Długą pod Orlenem.

Prasa czasami nazywa ją wewnętrzną obwodnicą. Świetnie nazwa ta eksponuje walory tej drogi. Za kilkanaście zaledwie miesięcy będziemy mieć trasę, która całkowicie „zabierze” nam z ulic ciężki ruch, jednocześnie przebiegać będzie przez słabo zabudowane tereny i wciąż pozostanie w Płocku. Jeśli zaczną wyrastać przy niej przedsiębiorstwa – będą wyrastać w Płocku i w Płocku będą płacić podatki.

dji_0554

Widać już ślad nowej drogi

Jest to właśnie najważniejsze zadanie obwodnicy – umożliwienie dojazdu do terenów inwestycyjnych, przemysłowych, które mamy na Kostrogaju i Trzepowie. Wraz z budową nowego odcinka ul. Przemysłowej i zbliżającym się remontem istniejącego odcinka poprawimy też warunki funkcjonowania już działających na Kostrogaju przedsiębiorców.

Z drogi tej codziennie będzie korzystać kilka tysięcy kierowców, którzy z lewego brzegu Wisły i z Podolszyc jadą do pracy w Orlenie. Ich pojazdy zapełniają ul. Sienkiewicza i Kolegialną, Wyszogrodzką i wszystkie aleje. Wyobraźmy sobie o ile łatwiej będzie się jeździło po Płocku, kiedy te samochody „znikną” z ulic w centrum Płocka.

Będzie ciszej i bezpieczniej, bo intensywny ruch zawsze niesie ryzyko wypadków. Mniej będzie spalin.

Całkowicie też obwodnica „zabierze” z miasta ruch pojazdów z ładunkami niebezpiecznymi.

W piątek przed Nowym Rokiem podpisaliśmy z marszałkiem Mazowsza Adamem Struzikiem umowę na dofinansowanie budowy obwodnicy ze środków unijnych. Zdobyliśmy ich prawie 130 mln zł. Tyle kiedyś rocznie Płock wydawał na inwestycje. Tymczasem dziś zdobywamy taką kwotę na jedną inwestycję. Dla porównania: budżet inwestycyjny Siedlec sięga 40 mln zł…

Marszałek Struzik żartował, że to ponad tysiąc zł na jednego płocczanina. Wspominam o tym, ponieważ opozycja w Radzie Miasta lubi straszyć zadłużeniem miasta w przeliczeniu na jednego obywatela. Kredyty, które Płock zaciągnął w żaden sposób nie przekładają się na życie mieszkańca. Płocczanom doskwierają za to dziurawe ulice, stare autobusy, brak miejsc do wypoczynku i rekreacji. Jeśli mogę to zmienić, zwłaszcza przy pomocy środków zewnętrznych, unijnych, a będzie się to wiązać z koniecznością sięgnięcia po kredyt na wkład własny – nie zawaham się tego zrobić. W tym roku też prawdopodobnie zaciągniemy taki. Ale pamiętajmy, że łączna kwota w przypadku pięciu głównych projektów, co do których chcemy zdobyć unijne wsparcie, przekracza 224 mln zł. To po dwa tysiące zł na głowę mieszkańca!

Nie tylko obwodnicę zobaczymy w tym roku (budowa drugiego etapu zakończy się w listopadzie, trzeciego – w połowie przyszłego roku). Zaczynamy w tym roku budowę nowych bulwarów wiślanych wraz z całą infrastrukturą. To ostatnie słowo zasługuje na podkreślenie, ponieważ wszyscy samorządowcy zawsze się tych infrastrukturalnych inwestycji boją. Bo dla wielu jest to „zakopywanie” pieniędzy pod ziemią. I kiedy przychodzą wybory to nie ma się wtedy czym pochwalić. Efekty takiego strachu w Płocku już mamy: wielki, nowoczesny amfiteatr np. nie ma kanalizacji. Obsługuje go …szambo.

Dlatego nie zabraknie w tym roku prac Wodociągów Płockich nad rozbudową infrastruktury i przebudową ulic. Roboty takie potoczą się na ul. Ostatniej i na połowie ul. 3 Maja oraz Pięknej. Przy okazji „przebijemy się” z 3 Maja do al. Jachowicza.

Powstanie kolejne nowe przedszkole (nr 3 przy ul. Gałczyńskiego); przy tej okazji przyznam się, że z satysfakcją odnotowuję w ogólnopolskich mediach zaskoczenie dziennikarzy informacją, iż w Płocku mamy miejsce dla wszystkich przedszkolaków.

W 2017 powstanie zupełnie nowy pasaż Roguckiego, nie deptak, ale teren zielony. Zacznie się też przebudowa ul. Łukasiewicza i Tysiąclecia.

Na nowo urządzimy plac Dąbrowskiego, zbudujemy kilkanaście kilometrów ścieżek rowerowych, łącznie z magistralą rowerową wzdłuż alei i ul. Wyszogrodzkiej. Wzbogacimy się o 25 nowych, ekologicznych autobusów oraz o 40 wiat przystankowych, z których 10 będzie podświetlonych i wyposażonych w system dynamicznej informacji pasażerskiej. Łącznie będziemy mieli w Płocku już sto nowych wiat.

Sto na sto dwadzieścia wszystkich, które są.

Będziemy mieli w tym roku kolejne „Mieszkania na start” dla młodych płocczan.

Na każdym osiedlu coś się zmieni. W Górach np. powstanie boisko, na Skarpie – ul. Polna, w Borowiczkach – ul. Borowicka.

W planie finansowym Płocka na 2017 rok mamy pierwsze pieniądze na projekt nowego stadionu im. Kazimierza Górskiego oraz na projekt drugiej nitki ul. Wyszogrodzkiej w Imielnicy. Przebudowa ta uzależniona jest od porozumienia z Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad. Porozumienie to jest realne, jako miasto jesteśmy do niego przygotowani.

Ważne jest to, że ten plan finansowy na 2017 układaliśmy wspólnie z mieszkańcami, radnymi miejskimi i osiedlowymi oraz wieloma społecznikami.

Wiele się zmieni w tym roku…

Biblioteka Zielińskich jest do uratowania

Trudna jest sytuacja Biblioteki im. Zielińskich. Ale jest ona prywatną własnością Towarzystwa Naukowego Płockiego – stowarzyszenia tworzonego przez prywatne osoby. Pomoc ze strony samorządu takiej organizacji jest możliwa, ale musi być ona przemyślana.

Nie po raz pierwszy powstała sytuacja, w której prywatny podmiot działający m. in. na rzecz lokalnej społeczności, ma kłopoty finansowe, i kiedy pomocy oczekuje się od miasta.

Jestem przekonany, że wielu młodych płocczan wielokrotnie korzystało z Biblioteki im. Zielińskich nie zastanawiając się nad tym, kto ją prowadzi, kto jest jej właścicielem. I że jest nim Towarzystwo Naukowe Płockie. Może nie ma co się dziwić, w skali kraju sytuacja, w której stowarzyszenie prowadzi tak duży księgozbiór jest wyjątkowa. Ogłoszenie przez zarząd TNP decyzji o tym, że od stycznia zamyka Bibliotekę im. Zielińskich to bardzo smutna informacja.

Dotychczas TNP korzystało – w celu prowadzenia swojej biblioteki – z ministerialnych dotacji. Skutecznie zdobywało je co roku. Bo właśnie to rządowy, ministerialny pion kultury tego kraju jest powołany do tego, by wspierać takie organizacje jak TNP i wspierać prowadzenie księgozbiorów jak Biblioteka im. Zielińskich. A „ambasadorem” starań TNP są parlamentarzyści ziemi płockiej.

Samorząd nie jest właścicielem ani księgozbioru, ani budynku Biblioteki im. Zielińskich, nie zatrudnia bibliotekarzy. Nie mam bezpośredniego wpływu na los tej placówki. Można miastu zarzucać, że woli budować boiska, czy stadiony. Ale obiekty te są naszą własnością, a zabytkowa kamienica Biblioteki im. Zielińskich nie jest naszym budynkiem.

Istnieją prawne rozwiązania umożliwiające udzielanie pomocy osobom prywatnym. Mamy na przykład program dotacji dla właścicieli obiektów zabytkowych, współfinansujemy programy, prowadzone przez organizacje pozarządowe. Jest więc możliwość przekazania publicznych pieniędzy prywatnej osobie. Ale taka pomoc musi być głęboko uzasadniona.

Gdybyśmy – jako miasto – mieli przejąć Bibliotekę im. Zielińskich i ją prowadzić, to z jednej strony umożliwilibyśmy płocczanom dalsze korzystanie z księgozbioru, ale z drugiej strony obciążylibyśmy budżet miasta dużym wydatkiem.

Czy ratowanie Biblioteki im. Zielińskich przed zamknięciem jest uzasadnione? Oczywiście, że tak. Ale w przypadku środków publicznych musi to być ratunek przemyślany i racjonalny.

Racjonalna jest propozycja przejęcia przez samorząd od TNP całej Biblioteki im. Zielińskich wraz z kamienicą. Taki zabieg pozwoli placówkę rozwijać, powiększać jej zbiory, ofertę, zrobić przy pl. Narutowicza również mediatekę. Forma takiego przekazania placówki do samorządu może być różna. Ale nie da się ukryć, że finansowy interes TNP stoi w tym momencie w sprzeczności z obowiązkiem troski o pieniądz publiczny z kasy miejskiej.

Nie wiem, jaki będzie los Biblioteki, ale na pewno Urząd Miasta nie musi być jedyną deską ratunku dla TNP. Może nią być, ale nie musi. Są w Płocku bogate zakłady przemysłowe, jest wielu parlamentarzystów, którzy nie raz publicznie deklarowali pomoc. Pomoc TNP to nasza wspólna sprawa. Kuriozalnie w tej sytuacji wygląda logo Orlenu wyświetlane na elewacji kamienicy ze zbiorami Zielińskich.

Na pewno natomiast wiem, że chcę się z przedstawicielami TNP spotkać, by o możliwościach ratowania księgozbioru porozmawiać.

Pamiętamy i dziękujemy

 

35 lat temu komuniści wytoczyli na ulice polskich miast czołgi i wprowadzili stan wojenny, by zgasić ideę Solidarności. Nie udało im się, idea przetrwała kolejne lata, choć ludzie, którzy ją wzniecili – zapłacili za to wysoką cenę.

Solidarność pokazała, ile siły ma w sobie jedność Polaków. Udowodniła, że jest ona na tyle wielka, iż do jej powstrzymania trzeba było użyć czołgów i karabinów.

Zawsze podziwiałem ludzi, którzy w PRL nie bali się wyjść na ulice. Mam w pamięci wspomnienia uczestników płockiego Czerwca’76, którzy zatrzymali się na widok pierwszego milicyjnego pojazdu, przypominając sobie, że na Wybrzeżu władza do demonstrantów strzelała. Mimo to pochód ruszył dalej.

Ile odwagi musiał mieć Wojciech Wiścicki – inżynier automatyk, który w 1980 roku zorganizował pierwszy strajk ostrzegawczy w tak strategicznym dla państwa zakładzie, jakim były ówczesne Mazowieckie Zakłady Rafineryjne i Petrochemiczne. A potem zakładał NSZZ „Solidarność” i pozostał jego ikoną.

Internowany 13 grudnia 1981 roku w Mielęcinie, a potem w Kwidzynie – katowany, w więzieniach tych stracił zdrowie. Czytałem kiedyś wspomnienia jego córki, z odwiedzin u internowanego ojca, o tym jak pewnego dnia wyszedł do niej tak straszliwie pobity, że go nie poznała.

Inny działacz płockiej „S” – Jakub Chmielewski powiedział kiedyś, że esbecy długo nie umieli złamać Wojciecha Wiścickiego. Zrobili to dopiero, gdy zagrozili jego rodzinie. Wtedy wyemigrowali wszyscy do Australii, gdzie Wojciech Wiścicki po kilku latach zmarł. Podziwiać trzeba determinację tych ludzi, bo nie mieli gwarancji, iż ich poświęcenie przyniesie rezultat.

Jakub Chmielewski to kolejny przykład odwagi, o której wspomniałem. Zakładał „S” w MZRiP, a przecież pochodził z Wybrzeża, wiedział co się tam wydarzyło w grudniu 1970 roku. Z uwagą czytałem także wiele jego wspomnień. Najbardziej poruszyło mnie to, co i on opowiedział o internowaniu w więzieniu w Kwidzynie i o odwecie ZOMO za zorganizowanie protestu. Powiedział, że milicjanci urządzili im ścieżkę zdrowia i pobili tak dotkliwie, iż 16 osób zostało kalekami.

Przed kilkoma laty wręczaliśmy w ratuszu Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski Konradowi Łykowskiemu – założycielowi „S” w dawnej Fabryce Maszyn Żniwnych. On również był internowany i bity w Kwidzynie, mimo to po amnestii i powrocie do domu miał odwagę brać udział w otoczonych zomowcami pierwszomajowych kontrpochodach.

Nie sposób wymienić wszystkich, którzy w 1980 roku sięgnęli po wolność – wolne związki, wolność zgromadzeń i słowa – a 13 grudnia 1981 zapłacili za to wielką cenę. Na liście bohaterów jest jeszcze wiele nazwisk. Przywołam jeszcze kilka z nich.

Trzeba wspomnieć Andrzeja Pacałowskiego z MZRiP i jego żonę Aleksandrę, doktora Andrzeja Sosnowskiego ze szpitala na Winiarach, doktor Grażynę Przybylską-Wendt, Ryszarda Ciarskiego z PERN-u, a także Urszulę Ambroziewicz oraz nauczyciela Jagiellonki Edwarda Widutę. Należy pamiętać o Janie Chmielewskim, Kazimierzu Lubienieckim, Longinie Garkowskim oraz Jarosławie Kozaneckim.

Łącznie w Płocku milicja zatrzymała i internowała ponad 60 osób.

Po opuszczeniu więzień większość z tych ludzi potrzebowała pomocy. W jej niesienie zaangażowali się m.in. ks. Tadeusz Łebkowski, Eliza Jadczak oraz Ewa Jaszczak, a także sędzia Stefan Cendrowski, który porzucił zawód, by bronić działaczy opozycji w procesach politycznych.

Wprowadzenie stanu wojennego nie przestraszyło wielu innych działaczy „S” i podziemia. Milicja aresztowała m.in. Stefana Boczka, Katarzynę Adamkowską, Tadeusza Taworskiego, Dariusza Stolarskiego, na koniec znanego dziś historyka IPN Jacka Pawłowicza.

Wielu z tych bohaterów już od nas odeszło, inni żyją skromnie nie domagając się żadnych wyróżnień. Szkoda, że współczesna polityka wielu z tych żyjących poróżniła.

Dziś jednak – niezależnie od tego jakie mamy poglądy – ludziom Solidarności mówię: Pamiętamy i dziękujemy!

 

Orlen Cup wyprowadza się do Łodzi

Już raz to pod adresem polityków z PiS napisałem: po co było okłamywać płocczan? Że Orlen wróci do Płocka? Przecież ten cynizm skończy się wcześniej, czy później politycznymi konsekwencjami.

Orlen Cup był płocką imprezą. Wymyśloną i zorganizowaną dzięki pomysłowości ludzi związanych z Młodzieżowym Uczniowskim Klubem Sportowym. Można nazywać to różnie: oddolna inicjatywa, inicjatywa organizacji pozarządowych, czy po prostu – pomysł ludzi, którzy mają czas i chęć działać społecznie. Ludzi, którzy chcą oddać swój prywatny czas, często zabierany rodzinie, by pracować na rzecz miasta. Dla nas wszystkich.

Teraz z Gazeta.pl dowiaduję się, że Orlen Cup będzie organizowany w Łodzi. Jak można nazwać takie zachowanie PKN-u?

_ski3921

Orlen Cup na Starym Rynku

Za Gazeta.pl zacytuję tłumaczenie się Orlenu: „Miting w Łodzi organizowany przez Polski Związek Lekkoatletyki jest jedną z najważniejszych profesjonalnych imprez sportowych z polskiego kalendarza lekkoatletycznego, która wcześniej odbywała się pod nazwą Pedros Cup. PKN Orlen jako główny sponsor PZLA wspiera wiele tego typu wydarzeń w ramach współpracy ze Związkiem”.

Jeśli to tak ważna, profesjonalna impreza to dlaczego Orlen się nią nie pochwalił w żadnym komunikacie?

PKN potrafi trąbić o sokołach, które gnieżdżą się na kominach kombinatu, a zapomniał poinformować o tym, że przenosi Orle Cup z Płocka do Łodzi?

Nie sposób – przy tej okazji – jeszcze nie skomentować jednego: na stronie internetowej PKN-u, z wykrzyknikiem, znajduje się informacja, iż Orlen Warsaw Marathon wraca na trasę! Oczywiście warszawską trasę.

Do dziś pamiętam polityka PiS (nie będę go reklamował choć wszyscy znają tego menedżera z branży paliwowej), który w czasie kampanii wyborczej dziwił się właśnie temu: dlaczego taki maraton odbywa się w Warszawie, a nie w Płocku? Mówił, że „tego nie rozumie”.

Przecież za trzy lata ten właśnie menedżer będzie musiał odpowiedzieć wyborcom na pytanie, które sam sformułował. Dlaczego, panie prezesie PKN, Orlen Marathon ma w nazwie Warsaw? Kiedy starzy płocczanie mówili, że Warszawa to takie miasto, które leży pod …Płockiem?

Wrócę do komunikatu prasowego PKN. Napisali w nim jeszcze: „Impreza w Płocku miała charakter stricte promocyjny i zrezygnowaliśmy z niej na rzecz szeregu innych projektów o charakterze społecznym organizowanych dla mieszkańców miasta”.

Ciekawe jakich projektów? Jakieś konkrety? Cztery komputery dla domu seniora? A może jakiś nowy, benzenowy projekt nam przygotujecie?

I jeszcze raz komunikat Orlenu: „Niemniej jednak czynimy starania, aby Orlen Cup w nowej – prestiżowej formule, także z gwiazdami sportu, w przyszłości zagościł w pewnym zakresie również w Płocku”.

W pewnym zakresie? Również w Płocku? Najpierw w Łodzi, a potem – w formie ogryzek – również w Płocku. Aż prosi się to napisać: w mieście gorszego sortu?

_ski3888

Orlen Cup na Starym Rynku

Orlen próbuje udawać, że dba o Płock. I ustawia np. ozdoby świąteczne. Takie ozdoby świąteczne mogą stać w każdym mieście, w każdej gminie. Orlen Cup był jeden. Po prostu rąbnęli go nam.

To dzień zadumy i dzień nadziei

Wszystko ma swój czas, jak mówi Księga Koheleta. Jest więc czas życia i jest czas cmentarzy. Choć życie się na nich nie kończy. Jak napisała Wisława Szymborska: „Umarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią im się płaci”.

Wielu ludzi w tym roku odprowadziłem na cmentarz, myślami i dosłownie. Odszedł od nas wielki reżyser Andrzej Wajda, komentator naszej – także politycznej – rzeczywistości Janina Paradowska. Odeszli politycy jak Zyta Gilowska, dziennikarze jak Maria Czubaszek, aktorzy jak Andrzej Kopiczyński, czy Marian Kociniak. Odszedł wielki pisarz Umberto Eco. Wielu wartościowych ludzi nas w tym roku opuściło.

Odszedł od nas także Karl Dedecius – Honorowy Obywatel Płocka. Człowiek, który pisał o naszym mieście tak bardzo przyjaźnie i ciepło. Każda wiadomość z Płocka sprawiała mu przyjemność. Był ciepły i otwarty, i bardzo przez życie doświadczony. Mówi się o nim, że miał udział w nagrodzie Nobla dla Wisławy Szymborskiej, której poezja znana była za granicą Polski dzięki jego przekładom. Zresztą cała nasza literatura, jeśli jest w Niemczech znana, jest znana dzięki Karlowi Dedeciusowi.

Żal towarzyszy mi również po stracie Dariusza Ciarkowskiego – mojego zastępcy. Wprowadził do pracy w Urzędzie spokój i opanowanie. Zawsze miał dystans do wszystkich naszych problemów i – pewnie mimowolnie – uczył nas tego. A przy tym wszystkim był niesamowicie ciepłym człowiekiem.

Oczywiście najmocniej zrozumieliśmy to w dniu, w którym dotarła wiadomość o jego śmierci.

Czas przypomnieć o tym, co 1 listopada jest dużym wydarzeniem i inicjatywą, którą trzeba wspierać: akcja Ratujmy „Płockie Powązki”. Kwesta jest nie tylko doskonałym pomysłem na ratowanie zabytkowych pomników, ale także na przypomnienie o płocczanach, którzy odeszli. Jej organizatorzy – stowarzyszenie „Starówka Płocka” i Gazeta Wyborcza Płock – wykonali przez lata mrówczą i wielką pracę. Z satysfakcją przyjmuję od nich zaproszenie na każdą, kolejną kwestę.

W tym roku zbieramy na pomnik Stanisława Pyrowicza – jednego z założycieli Stowarzyszenia Spożywczego i Kasy Zapomogowo-Pożyczkowej „Zgoda”. To najstarsza płocka firma, powstała w 1870 roku. Założyciele „Zgody” zawsze kojarzyli mi się z powstańcami styczniowymi, którzy kilka lat kary za powstanie „odsiedzieli” gdzieś w dalekiej Syberii, w końcu wrócili do Płocka, by „odwiesić” szable do szafy i zabrać się za pozytywistyczną pracę.

Zgoda” nie tylko przetrwała przez tyle lat, jest także firmą, która – jak mało kto – rozumie społeczną odpowiedzialność biznesu. Dlatego też, co dało się przeczytać w prasie – wielokrotnie była sponsorem akcji Ratujmy „Płockie Powązki”. Z satysfakcją będę kwestować na ratowanie pomnika jednego z założycieli „Zgody”.

Tak, Orlen. „Przyjacielu, trucicielu”.

Olbrzymie wrażenie zrobił na mnie marsz pod hasłem „Orlen, przestań truć”. Ponad tysiąc osób spontanicznie zebrało się, by pokazać swoje niezadowolenie. Szczerze ich podziwiam.

Mieszkańcy zebrali się, by z jednej strony pokazać swoje niezadowolenie, z drugiej – wyrazić obawy o zdrowie, swoje i swoich dzieci.

Robert Majewski, dyrygent chóru Vox Singers na łamach Gazeta.pl podsumował marsz tymi słowami m.in.: „W Płocku mieliśmy dotąd tych, którzy nie chodzili na społeczne manifestacje, bo nie mieli czasu; tych, którzy nie chodzili, bo się bali o pracę (a kredyty hipoteczne trzeba z czegoś spłacać!), i tych, którzy nie chodzili, bo mieli wszystko w nosie. Wtorkowy protest – chociaż skromny jak na wagę problemu – był jednak niezwykle cenny. Pokazał, że płocczanie budzą się ze wspólnotowego letargu. Pokazał też, że nikt nikomu nie chce zabierać pracy i nikt nie chce zamykać „fabryki chmur”. Ludzie chcą tylko mieć czyste powietrze i porządną opiekę zdrowotną”.

Ładnie napisane. Robert Majewski odpychał przy okazji argument, że protest zostanie zaatakowany politycznie.

Ja chciałbym odeprzeć inny zarzut: że marsz wprost miał charakter polityczny. To, po prostu, nieprawda. Zarzuty o politycznym charakterze marszu pozornie go tylko deprecjonują. Wysuwają je ludzie, którzy nie chcą widzieć problemu czystego powietrza i lęku płocczan przed Orlenem.

Ale ten problem jest, jeśli ktoś myśli, że go zlikwiduje, bo zamknie oczy – myli się bardzo. Sądzę, że takie postępowanie doprowadzi tylko do tego, że problem Orlenu będzie jedynie narastał. Płocczanie potrzebują wiedzy o tym, co się w kombinacie w we wrześniu wydarzyło, a nie pogadanek na osiedlach, na których przedstawiciele Orlenu będą przekonywać, że wszystko jest w porządku.

Protest „Orlen, przestań truć” narastał stopniowo. Od dłuższego czasu w sieci krążyły zdjęcia dymiących kominów kombinatu. Od dłuższego czasu także na temat statystyki zachorowań na nowotwory dyskutują miejscy radni.

Odór, który w nocy z 21 na 22 września „spadł” na miasto był już tylko iskrą, która doprowadziła do eksplozji niezadowolenia – hapenningów i marszu.

Miasto samo nie może wiele zrobić w tej konfrontacji z Orlenem. Zwołałem zespół kryzysowy, zawiadomiłem prokuraturę, domagam się od Wojewódzkiego Inspektora Ochrony Środowiska oraz Orlenu raportów na temat tego, co się we wrześniu wydarzyło. Ale nadal szukam sposobu wywarcia presji na PKN i jestem pewien, że taki znajdę. Może w tym w tym zamieszaniu odnajdziemy odpowiedzialność naszych, płockich parlamentarzystów?

Tak, Orlen. „Przyjacielu, trucicielu”.

Śmierdziało i… dalej coś tu śmierdzi

Setki płocczan głośno oskarżyło Orlen, że nocą uwalnia do powietrza trujące opary. Orlen zaś wysyła nas wszystkich, łącznie z społecznikami, na szkolenia dotyczące norm czystości powietrza. Oto buta największej polskiej firmy, która nie chce powiedzieć prawdy.

Zacytuję raport, który drugiego września otrzymałem z naszego, miejskiego Centrum Zarządzania Kryzysowego:

(…) Od mieszkańców z terenu całego miasta odebrano kilkanaście telefonów, związanych z uciążliwością zapachową, która wystąpiła dzisiejszej nocy i pochodziła z zakładu produkcyjnego Orlen. Większość mieszkańców opisywała te same dolegliwości zdrowotne: bóle głowy, duszący i gryzący w gardle zapach, przez co nie mogli swobodnie oddychać i mieli duszący kaszel. Część zgłaszających informowała, że konieczna była wizyta u lekarza lub w aptece. Bardzo źle sytuację tę znosiły dzieci. Wszyscy zgłaszający krytycznie wypowiadali się na temat PKN Orlen i jego działalności na terenie miasta, często wysuwając mocne oskarżenia dotyczące trucia mieszkańców. Wypowiedzi niektóre zawierały sformułowania niecenzuralne lub obelżywe…(…)”

Pierwsze podejrzenie padło na benzen. Ale jak ktoś zauważył – było to wygodne dla PKN, ponieważ benzen jest bezwonny i łatwo było Orlenowi to podejrzenie od siebie oddalić. Przedstawiciele Orlenu spotkali się z dziennikarzami, by powiedzieć płocczanom, że to nie benzen był przyczyną ich dolegliwości.

Skoro nie benzen, to dlaczego aplikacja o stanie powietrza w Płocku na stronie Głównego Inspektora Ochrony Środowiska zabłysnęła czerwonym, alarmowym kolorem, mówiąc w ten sposób, że stan powietrza jest zły?

Orlen chełpi się swoją misją i społeczną odpowiedzialnością biznesu. Dlaczego w takim razie płocczanie poczuli się zagrożeni ze strony Orlenu? Powtórzę: chęć wysłania mnie wraz z mieszkańcami i społecznikami na szkolenia było zwykłą arogancją.

Przedstawiciele Orlenu nie odpowiedzieli na podstawowe pytanie: co w takim razie się wydarzyło? Co było przyczyną tego, że płocczanie poszli do lekarzy i aptek? W takiej sytuacji wysyłanie ludzi na szkolenia było powiedzeniem im, że są hipochondrykami.

Pewnie w PKN wiedzą, co się wydarzyło, ale nie chcą powiedzieć. Można było się tych uników spodziewać, dlatego właśnie zawiadomiłem prokuraturę. Skoro ludzie Orlenu milczą – niech prokurator ich przesłuchuje.

Czekam też na raport Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska. I zażądam ujawnienia raportu, który Orlen musi w tej sprawie sporządzić. Mamy prawo w Płocku do prawdy, poczucia bezpieczeństwa i czystego powietrza.

« Older posts Newer posts »

© 2025 Moim zdaniem…

Andrzej NowakowskiUp ↑